Hej Górale! Witam Was najcieplej jak umiem i mam do tego wiele powodów. W imprezach plenerowych, każdy o tym wie, pogoda to połowa sukcesu. W tym miejscu powinnam powiedzieć otwarcie. Pogoda była koszmarna. Padało, momentami lało i było strasznie wietrznie, ale na szczęście nie bardzo zimno. Tak bardzo chciało się wędrować, że wcześniejsze zapowiedzi nie najlepszej aury nas nie odstraszyły. Śniegu jednak nikt się nie spodziewał. Pogoda nas nie rozpieszczała.
Pełni nadziei ruszyliśmy na szlak zgodnie z planem. Peleryny przeciwdeszczowe poszły w ruch już na początku wędrówki. Szlak nie był trudny, ale w tych warunkach maszerowaliśmy z pełną determinacją. Jestem pełna uznania dla wszystkich za brak marudzenia. Mijaliśmy leśne drogi ,chatki malowniczo tkwiące samotnie na rozległych polanach. Wielkiej wyobraźni trzeba było, żeby za ścianą mgły ujrzeć ruiny zamku Homole. Kanapki i przysłowiowe jajka na twardo zjadane były w wielkim pośpiechu z dodatkiem mżawki i szadzi. Widoków brak jedynie czubki butów. Docieramy do szczytu. Zdjęcia ,szybka kanapka i pospieszny powrót. Jesteśmy przemoczeni totalnie, nawet peleryny nie wiele pomogły .Wiatr rozwiewał deszcz i wdzierał się wszędzie. Nagrodą jest cel Grodziec - 803 m. n. p.m. Schodzimy pospiesznie do czeskiej chaty. Wszyscy mieliśmy przerażone oczy ,kiedy okazało się że drzwi są zamknięte. Strach był chwilowy. Gorąca herbata z rumem rozgrzała już niejednego wędrownika i nas też . Posiedzieliśmy ile trzeba do rozgrzania naszych myśli i ciał. Powrót do autobusu był sympatyczny. Czekała nas jeszcze malutka zagraniczna przyjemność. Kościół w Neratovie - wyjątkowe miejsce pielgrzymkowe. Nadzwyczajny jest oszklony dach kościoła co powoduje iż jego wnętrze jest pełne światła. Piękny, lekki ołtarz, tak bardzo różniący się wyglądem od naszych ołtarzy, sprawia iż przebywanie w jego wnętrzu jest czymś wyjątkowym. Usatysfakcjonowani powracamy do autokaru, gdzie czeka nas miłe ciepełko i równie radosne śpiewanie, w którym prym wiedzie Staś i jego pomysły na piosenkę lekką, łatwą i przyjemną. Po drodze topimy Marzanny ( niestety, nie udało się wybrać tej jedynej, wszystkie były cudne), najpiękniej pali się ta od Kazi, wszystkie są wyjątkowe. Duże, małe, kwiatowe, z siana i wełny. Popłynęły dziarsko wraz z rzeką do morza , a wraz z nimi zima i nasza pamięć o niepogodzie. Kochani, teraz już wiem że dla nas nie straszna jest byle niepogoda . Dziękuję Krysi za pięknie opowiedzianą legendę i raz jeszcze wszystkim za imponującą chęć pokonania wszelkich przeszkód. Czekam na kolejny wypad w gór, i pamiętajcie „Gdy nie ma pogody, zostaje zawsze pogoda ducha” i tego się trzymajmy. j.hawliczek.
Fotorelacja Justyna S - J.