Ten planowany, ze śmiechem, śpiewem i pochodniami, krętą , leśną drogą na szczyt Ślęży i ten, którego scenariusz napisało życie... I ta prawda, że los daje nam to co dla nas ma, a nie to czego my oczekujemy i chcemy by nam dał. Jak opisać to, co nam się przydarzyło na szlaku, w tę sylwestrową, mimo wszystko, piękną noc... Jakich użyć słów ? Z jednej strony radosne oczekiwanie planowanego spotkania z przyjaciółmi, fajerwerki , euforia. I rzeczywistość – brutalna, okrutna, która rzuciła nas na dno rozpaczy. Oto idziemy otoczeni przyjaciółmi, z którymi wiele razy przemierzaliśmy nie tylko górskie szlaki, i nagle nasz przyjaciel upada i ... odchodzi na drugą stronę. Nagła śmierć! Szok, rozpacz, niedowierzanie. Dlaczego? Nie pomaga natychmiastowa pomoc i reanimacja. Pan Bóg za rękę Go ujął i Nasz Stasiu już spaceruje po innych szlakach, a my pogrążeni w smutku nie potrafimy zrozumieć tego co się stało. I te słowa księdza Jana Twardowskiego :
Spieszmy się kochać ludzi – tak szybko odchodzą
i ci co nie odchodzą nie zawsze powrócą.
I nigdy nie wiadomo mówiąc o miłości
Czy pierwsza jest ostatnią
Czy ostatnia pierwszą” G.K.